Jestem katolikiem, ale…

Niniejszy wpis dedykowany jest przede wszystkim dla osób, które deklarują swoją przynależność do Kościoła katolickiego. Nie próbuję tutaj podejmować polemiki z odbiorcami, którzy wyznają zupełnie odmienny system wartości, budowany w innej wspólnocie religijnej, bądź przy jej braku. Chciałbym jedynie przedstawić swój punkt widzenia na pewne delikatne niekiedy kwestie, które niestety w rzymskim katolicyzmie bywają wypaczane. Zachęcam do lektury i dyskusji.

Porządek nadrzędny

Duma i radość rozpiera moje serce na myśl, że należę do świętego Kościoła rzymskokatolickiego. Do Kościoła, który przepracował setki lat nad tłumaczeniem i analizą Słów natchnionych, dzięki czemu wykrystalizował się katechizm.

Zwolennicy innych chrześcijańskich wspólnot lub też bardziej „niezależni” wyznawcy Jezusa, którzy ostatnimi czasy lubią markować swoje zdanie wobec moich kościelnych aktywności, zapewne z niesmakiem przeczytali moje twierdzenie, jednak muszę je powtórzyć jeszcze wyraźniej.

Katechizm Kościoła Katolickiego to skarb, którego wartość jest niestety coraz mniej doceniana. To źródło wielu cennych analiz rzeczywistości chrześcijańskiej, które wynika z bardzo długiego procesu wnikliwych badań na płaszczyźnie społecznej, kulturowej, etycznej, a nawet ekonomicznej. To wszystko zostało zaciągnięte bezpośrednio z Biblii i ponadczasowych prawd wiary i religijnych praktyk, że nawet trudno wyobrazić sobie tutaj zasadność jakiegokolwiek podważania i przekształcania na drodze rewolucji.

Młody płomień wiary

Każde pokolenie w historii świata uważało się za „ostateczne”, ponieważ dostrzegając wszechobecne zepsucie i obłudę, decydowało, że teraz to ono ustanowi porządek, przełamując to co stare i niepasujące do postępującego świata. Jest tak obecnie, było tak 50 lat temu, a także 500 i 2000 lat temu.

Zawsze tak było, że młodzi i dynamiczni ludzie u progu swojej dorosłości pragnęli zmieniać w sposób radykalny świat – rewolucyjnie. Nie można tutaj nikomu zarzucać złych intencji, ponieważ wszelkie przejawy buntu biorą się z chęci zmieniania zastanej rzeczywistości na lepsze. Wielu zapalonych wojowników postępu ma szlachetne pragnienia, jednak to, na co chcę dziś zwrócić uwagę to jedynie mój krótki apel o pauzę – o zatrzymanie w miejscu na chwilę, aby móc zauważyć szerszą perspektywę.

Dziś katolik, jutro heretyk

Mamy niestety jako ludzie taką dziwną skłonność, wszyscy i bez wyjątków, do porządkowania otaczającej nas rzeczywistości. To oczywiście nie musi oznaczać zawsze negatywnego spektrum tej cechy, ponieważ Pan Bóg dał nam ziemię we władanie, abyśmy decydowali o jej kształcie i definicji. Ten motyw człowieka – budowniczego polega według Księgi Rodzaju na czynieniu sobie ziemi poddanej, co wynosi nas tym samym na szczyt wśród wszystkich stworzeń żyjących na widocznym okiem świecie.

Niestety to definiowanie rzeczywistości nie zawsze nam wychodzi, a to przez ograniczoność naszych umysłów, które nie są w stanie odebrać, zarejestrować i przetworzyć wszystkich informacji. Przez to właśnie pojawiają się luki w naszym światopoglądzie, który ulec może wypaczeniu względem prawdy nadrzędnej, którą jest Słowo Boże.

Te właśnie rażące nas myślowe dziury staramy się zapełniać samodzielnie, co staje się automatycznie naszym powodem do klęski. Dlaczego? Istotnym czynnikiem zdaje się tutaj być pewna bardzo atrakcyjna przyprawa, która podnosi smak naszych codziennych sukcesów i mobilizuje do szybkiej kontry wymierzonej w świat podczas doświadczanych porażek – jest to grzech pychy.

Ta niebezpieczna mieszanka powoduje u nas chęć ciągłego manifestowania własnego „ja”, które pielęgnowane jest w każdej sekundzie pracy naszych neuronów poczuciem wyższości, doskonałości i nieomylności. Wydaje się nam, że w każdej sprawie musimy zabierać głos, bo inaczej odbierani będziemy za głupich i ograniczonych, a tymczasem sami nieustannie barykadujemy się w wewnętrznej twierdzy, gdzie murem jest brak empatii.

Nawet w sprawach religijnych…

Każdy Luter szuka własnych drzwi

A może powinienem wręcz napisać, że szczególnie w tej sferze czujemy poletko do publicznego głoszenia własnych braków w inteligencji? Nie rzucę w nikogo kamieniem, bo sam nie jestem bez winy – niniejszy blog może być dla mnie przyczółkiem, do ekspansywnego głoszenia osobistych urojeń, które oderwane będą od Prawdy. Dlatego nieustannie trzeba się modlić o światło Ducha Świętego…

Ad rem! Temat Kościoła katolickiego inspiruje w każdej chwili wiele umysłów do podejmowania polemiki na temat Słowa i Prawd Wiary, ponieważ faktem jest, że z każdym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem nasze świątynie pustoszeją coraz bardziej, a stojący niegdyś przed ołtarzem katolicy, teraz tracą czas na intensywną edycję Katechizmu Kościoła Katolickiego. Dyktowany postępowością i wygodnictwem chroniczny brak pokory to niestety znamię naszych czasów, ponieważ objawia się na rodzimym gruncie chrześcijaństwa coraz szerzej i głośniej.

Spotkanie rodzinne, miejsce pracy, sklep, a może media społecznościowe? Wachlarz możliwości jest naprawdę szeroki, aby móc wykrzyczeć swój sprzeciw wobec prawd, nad którymi pracowało latami tysiące tęgich umysłów. Przykre i dołujące jest to bardzo, że najczęściej to ludzie bez odpowiedniego przygotowania czują się w mocy i obowiązku skreślić dzieło wykwalifikowanych teologów, których każda minuta pracy poprzedzona była godzinami spędzonymi na modlitwie i kontemplacji Słowa.

Seks bez ślubu jest zły

Ten festiwal pychy zacząć trzeba koniecznie od spraw najbardziej przyziemnych i prymitywnych, ponieważ to właśnie one najbardziej spędzają sen z naszych powiek – potwierdza to jedynie postawioną na początku tezę, jak bardzo mali i słabi jesteśmy.

Celowo używam tutaj pierwszej osoby liczby mnogiej, ponieważ sam tą kwestię przerabiałem w swoim życiu i sprzeciwiałem się jej wielokrotnie, układając Boże intencje wobec człowieka na swój, pokrętny sposób. Jakąż odrazę budzi we mnie obecnie moja ówczesna głupota i ignorancja – obym za kilka lat mógł czuć to samo, czytając niniejszy wpis, bo jedynie to świadczyć będzie o tym, że nie stoję w miejscu, a wzrastam. Mam jeszcze sporo do przepracowania.

Panowanie nad popędem seksualnym pomimo pozornej prostoty jest na tyle istotnym elementem życia społecznego, że stało się fundamentem niejednej cywilizacji tego świata, a zatem nie jest to znak firmowy Kościoła katolickiego. Fakt ten może więc mobilizować do głębszej analizy, której wynikiem okaże się stwierdzenie, że kontrolowanie własnego ciała to siła fizyczna i psychiczna. To element życiowego kodeksu, według którego stajemy się bardziej dojrzali i wartościowi, zyskując szerszy obraz na istotę naszego współegzystowania tutaj.

Świadomość tego, że szeroko rozumiana wstrzemięźliwość jest ideałem dla przedstawicieli różnych kultur, może być pociągająca dla tych, którzy w cielesnym wyzwoleniu dopatrują się klucza do doczesnego szczęścia… Zobaczmy jaki obraz maluje się przed nami – jest to człowiek niezależny od rządz, które ograniczają znacznie jego myślenie. Nie ma poczucia straty czegokolwiek, ponieważ jego umysł zyskuje wolność od ciała. Choćby nie wiadomo jak piękne ono było, to w końcu się rozsypie, a ten właśnie człowiek doskonale to rozumie, stąd nie dokarmia go okruszynami ułudy szczęścia i spełnienia. To twardo stąpający po ziemi bohater – ideał do naśladowania, przedkładający dobro duszy nad dobro ciała, walczący o coś większego niż marności, których nawet nie potrafimy dobrze nazwać, zrozumieć i spożytkować.

To nie jest historia o bezimiennym bohaterze – to Jezus Chrystus, od którego powinniśmy się uczyć wszystkiego. Dlaczego zatem zawsze pojawia się wielu słabeuszy, którzy nie potrafią zapanować nad własnymi ciałami i z ochotą i zajadłością wykreślają ze Świętych Ksiąg kolejne przykazania, poddając je publicznej zniewadze? Jak człowiek, którego pożądliwość sprowadzająca się do prymitywnych procesów elektrochemicznych w mózgu, a która to uniemożliwia mu bez odpowiedniego zaspokojenia funkcjonowanie, ma odwagę burzyć ideały, wedle których wzrastał cały świat?

„Nie cudzołóż” – ten biblijny zapis jedynie potwierdza odwieczną prawdę, że człowiek musi kontrolować swoje ciało i w cywilizowanym świecie nie ma miejsca na seksualne rozpasanie, próbowanie ciała i wspólnego życia. Dlatego właśnie dumą prawdziwego katolika jest ten święty kodeks – Prawo Boże, które jest zarazem naszą siłą w codziennych trudnościach. To krótkie, radykalne i niemodne już niestety przykazanie jest potwierdzeniem wartościowości człowieka w oczach Bożych, który dał nam we władanie ziemię, a zatem i nasze ciała. Władza nad tym nie polega na wykorzystywaniu i braniu wszystkiego w całości, od razu i na wyniszczenie. Władanie to mądre gospodarowanie i tak też powinniśmy podchodzić do naszych ciał.

Seks bez ślubu jest zły. To nie slogan, albo bat zgorzkniałych dewotów, a cenna wartość – bardzo droga perła, która warta jest naszego poświęcenia. Wiedzieli to już starożytni poganie, a z którymi pod tym względem zgodził się Chrystusowy kościół. Wiele osób może robić sobie z tego przepisu pochodnię do palenia i tak już osłabionej wewnętrznymi problemami wspólnoty, ale my, katolicy nie możemy się jej nie sprzeciwiać. Przymykając oko lub przyklaskując na tezy seksualnej liberalności, niestety do tych problemów się przyczyniamy… Modyfikując w naszym rozumowaniu Boże zapisy, jedynie potwierdzamy tym samym brak zrozumienia fundamentalnych cywilizacyjnych wartości, dając świadectwo intelektualnej niedojrzałości i ignorancji.

Nie wystarczy być dobrym człowiekiem

Od współczesnych katolików oczekuje się społecznie większej wrażliwości na ludzką biedę i głębszej empatii niż od innych, ponieważ za każdym razem pada tutaj prześmiewczy argument: „No przecież powinieneś naśladować tego swojego Jezusa. On by nikogo nie potępił”. O ile do pierwszego zdania nie mam zastrzeżeń – w końcu powinniśmy pragnąć wszyscy jak najbardziej zbliżyć się do Chrystusowej postawy, jednak druga sentencja jest kompletnym bełkotem, wynikającym z ignorancji głoszącego.

Chrześcijańska tolerancja i otwartość są zupełnie czymś innym, aniżeli próbuje wpoić nam siłą postępujący w swym pysznym rozpasaniu świat. To jasne, że każdy człowiek ma godność i nie można jej łamać w jakikolwiek sposób, ograniczając wolność lub poniżając. Do każdej istoty ludzkiej musimy podchodzić z należytą delikatnością i współczuciem, starając się wyczulać na potrzeby i pragnienia innych. Wszyscy ludzie mają w sobie wyjątkową i niesamowitą wartość – duszę.

Skręca mnie, gdy widzę agresywnych dewotów, plujących na osoby innego pochodzenia, religii, przekonania i orientacji. Nie chcę wchodzić w żaden z tych tematów, ponieważ jestem nikim, by podejmować ocenę tak ważnych i trudnych zjawisk, które wymagają szczególnej empatii. A niestety nie zawsze się z nią spotykają, a zamiast tego otrzymują brutalny gwałt na godności… To wielka hańba, gdy katolik podnosi kamień.

Ale nie oznacza to jednak, że wszystko wokół ma tą samą wartość i nasze drogi, choć różne, prowadzą do jednego celu. Z przykrością dla wielu liberalnych chrześcijan muszę stwierdzić, że tak nie jest. Nie wystarczy bowiem być dobrym człowiekiem, aby zostać zbawionym – jest to twardy fakt, na którego fundamencie stoi cały nasz Kościół od tysiącleci.

Wolność jednostki ludzkiej polega na tym, że ma ona pełen wybór, nieskrępowaną prawem i obyczajami możliwość wierzenia w co chce. To kolejny filar życia katolika, z którego wynika konkretne prawo – nie możemy nikogo zmusić do wiary w Jezusa. Nie oznacza to jednak, że każdy wybór jest dobry, ponieważ człowiek ma takie samo prawo i możliwość postąpienia dobrze, jak i wyrządzenia zła.

Idąc tym tropem, łatwo odkryć, że dla prawdziwego katolika nie ma ekwiwalentnych religii, prowadzących do zbawienia – jest tylko jedna. Wierzymy, że prawdy głoszone przez nas w Wyznaniu Wiary są tymi jedynymi. Ile byłaby warta i jak słaba musiałaby być nasza wiara, jeżeli podskórnie dopuszczalibyśmy słuszność innych religii? Nie bez powodu już pierwsze Boże przykazanie mówi nam jasno, jak odnosić powinniśmy się do bożków innych wyznań, albo do całkowitego braku siły wyższej.

W tym kontekście innowiercy i ateiści powinni być przez nasz szanowani nie mniej niż nasi bracia i siostry w Wierze, nikomu z nich nie mamy prawa wyrządzać krzywdy, ale na tym kończy się katolicka tolerancja. Nie dajmy sobie wmówić bełkotu o równości religijnej i o tym, że aby pójść do Nieba, wystarczy być dobrym człowiekiem.

Byłbym nieelegancki i wylałbym dziecko z kąpielą, jeżeli skończyłbym teraz ten wątek, dlatego czuję potrzebę uzupełnienia pewnej kwestii. Nie mamy prawa nikogo potępiać, jeżeli oczywiście nie działa on na krzywdę innych ludzi. Jeżeli zachowamy tą złotą regułę, to nie pozostaje nam nic innego, jak spróbować pokazać innym Chrystusa w słowie i czynie, w radości i smutku. Nie możemy przecież wątpić w miłosierdzie Pana, który stworzył człowieka ze wszystkimi ułomnościami, a w życiu którego zabrakło zwyczajnie miejsca dla Boga – czy to przez własne zaniedbanie, czy niekorzystne otoczenie. Jeżeli jednak człowiek dobrowolnie i w pełni świadomości odrzuca Jezusa, opluwa go i znieważa Jego wyznawców, to nie możemy ślepo wierzyć, że „jakoś” może bocznymi drzwiami uda mu się po śmierci wejść do Królestwa niebieskiego…

Pojęcie współczesnej tolerancji nazwałbym protezą, która przedstawia nam substytut wolności woli. Rozumienie otwartości na inne religie, takie jakiego oczekuje się od katolików, to tak naprawdę ograniczenie horyzontów i możliwości wyznawania. Ta fałszywa wolność to kajdan postępu, który zmusza nas do myślenia, że wszystko jest dobre. A nie jest. Musimy w swej wolności umieć odpowiednio rozeznawać prawdę i podejmować zgodne z sumieniem wybory – świadome działanie rozumnego człowieka, a nie ślepe podążanie za nurtem.

Za mało lub za dużo

Powyżej bardzo skrótowo potraktowałem dwa bieguny zjawisk, które pewnie każdy z nas może obecnie obserwować w społeczności chrześcijańskiej, także w kościele katolickim. Zarówno wybiórcze respektowanie Bożych przykazań i fałszywa otwartość wynikająca ze światowych trendów, mogą być zgubne dla naszej moralności, czyniąc z nas buntowników, a niekiedy i heretyków.

Nie bądźmy współczesnymi Lutrami, którzy krocząc za sztandarem postępu, mogą wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku. W misji ewangelizacyjnej, do której wszyscy zostaliśmy powołani, nie ma nic gorszego od głoszenia kłamstw i fałszywej pobożności. Musimy wszyscy skupić się szczególnie na Eucharystii i dostrzec w białym opłatku prawdziwego i żywego Jezusa. Jaki on jest? Czy wywraca odwieczny porządek Słowa i śmieje się bezwstydnie z tego, co budowali prorocy? A może w ciszy i całkowitej pokorze wprowadza pokój?

Niech Jezus będzie naszym jedynym nauczycielem. Amen.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑