Dzisiejszy fragment Ewangelii to wskazanie prawdziwej drogi i celu życia chrześcijanina. Przynależność do Kościoła od samego początku była bardzo trudna i wiązała się z wieloma wyrzeczeniami oraz trudnościami – czy są one obecne i dzisiaj?
Jezus przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.
Mk 8, 34 – 9, 1
Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?
Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi».
Mówił im także: «Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy».
Nie jest łatwo być uczniem Chrystusa – nikt tego nam nie obiecywał, a wręcz przeciwnie. Chrześcijaństwo jest w dzisiejszych czasach równie niemodne co dwa tysiące lat temu, ponieważ ludzie w swym usposobieniu i charakterze niewiele się zmienili. W dalszym ciągu mamy skłonności do skupiania swojej uwagi na tym co widoczne gołym okiem, co namacalne i możliwe do zdobycia w sposób fizyczny. Ponadto interesuje nas opinia innych ludzi na nasz temat – uparcie walczymy o pozycję w społeczeństwie i uznanie wśród tłumu. Każdy chce być unikalny, wyjątkowy i znaczyć więcej od innych, a paradoksalnie wszyscy ulegają tym samym pragnieniom.
Sama troska o sprawy doczesne nie jest zła, ponieważ dostaliśmy od Boga tą ziemię we władanie, aby nam służyła wraz ze wszystkimi swoimi bogactwami i pięknem. Opatrzność Pana przejawia się w tym, że wokół siebie jesteśmy w stanie znaleźć wszystko to, czego nam potrzeba na tym etapie życia, aby zaspokoić głód, ubrać się i godnie mieszkać, a gdy znajdzie się ktoś w potrzebie – pomóc mu.
Łatwo niestety jest zatracić się w tym wszystkim, skupiając zbytnią uwagę na zaspokajaniu potrzeb, bogaceniu się, fantazjowaniu i budowaniu swojej pozycji społecznej. Granica między minimalnym ziemskim spełnieniem, a ślepą gonitwą za przemijającymi dobrami niestety bywa zatarta. Pobłądzić tutaj jest bardzo łatwo i wszelkie nasze przejawy walki „o swoje” świadczą jedynie o tym, że jesteśmy ludźmi. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu popełniamy te błędy.
Pan Jezus przełamuje w tym momencie barierę naszego egoizmu i przychodzi z czytelnym przesłaniem – porzuć „swoje” i chodź za mną bez wstydu. Utrata życia w imię Boga to oczywiście szlachetny akt męczeństwa, jednak traktować musimy ten fragment znacznie szerzej. Nie chodzi bowiem o to, aby teraz wszyscy wyznawcy Chrystusa wyruszyli do krajów, gdzie chrześcijaństwo jest prześladowane i tam oddali życie dosłownie. Każdy z nas jest powołany do wypełniania misji ewangelizacyjnej przede wszystkim w swoim otoczeniu. Jak mogę stracić życie dla Jezusa tutaj, gdzie aktualnie się znajduję?
Po pierwsze – nie wstydzić się swojej wiary. Pozornie nie jest to wcale trudne zadanie, ponieważ już od dziecka zazwyczaj przysposabia się nas do aktywnej religijności, uczestnictwa we Mszy i nabożeństwach, szczerej modlitwy i unikania złych zachowań – tak to powinno wyglądać. Jak się okazuje jednak, wejście w dorosłość bywa zderzeniem z szarą rzeczywistością, a światowe i cywilizacyjne zmiany bardzo często nie ułatwiają dochowania wierności ideałom z dzieciństwa. Religia, która była dla naszych przodków fundamentem budowania silnego i prawego społeczeństwa, ludzi gotowych mierzyć się z wieloma trudami, dziś bywa obiektem drwin i szyderstw. Zaskakujące i smutne jest to, że reprezentanci młodego pokolenia z większą sympatią spoglądają w kierunku jogi i innych egzotycznych nurtów, pogardzając przy tym osobami wyznającymi przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego.
Osoby jawnie przyznające się do swojej wiary nie mają łatwego życia, ponieważ kładą na szali swój wizerunek, pozycję i bezpieczeństwo, ryzykując przy tym przypięcie łatki dewoty i radykała. Ludziom znajdującym się daleko od Boga niewygodnie słucha się i czyta o prawdach, które wymagają od wiernych konkretnych czynów, stąd łatwiej jest im wyśmiać i wykluczyć tych, którzy odpowiadają na Słowo swoim życiem. To się nie zmieni.
To obciążenie psychiczne, wynikające z odważnego przyznawania się do Boga, może być właśnie takim krzyżem, o którym mówi do nas dziś Jezus. Jeżeli jednak nie zdecydujemy się na nie, to może się okazać, że żadna sekunda komfortu, ani żadna uncja bogactwa nie będzie w stanie nam zapewnić Wieczności, ponieważ nieśmiertelna ludzka dusza jest bezcenna.
W tym wszystkim zapewne nie obejdzie się bez ofiar, które przejawić się mogą odwróceniem od nas przyjaciół bądź rodziny. To bez wątpienia wizja bolesnych doświadczeń, do których jednak czasami musi dojść, aby Bóg mógł dokonać większego dobra w nas i innych. Może się okazać, że początkowe problemy wynikające z naszego przyznania się do Jezusa mogą po czasie być zaczynem ogromnych łask i nawróceń, których na razie nie dostrzegamy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć. To ostateczny akt zaufania i zawierzenia życia Chrystusowi, wynikający z miłości i chęci działania zgodnie z jego wolą. Nie można uważać, że kocha się kogoś, czując jednocześnie wstyd i lęk przed odrzuceniem przez kogoś innego. To nie odrzucenia ze strony ludzi powinniśmy się obawiać i nie ich względów powinniśmy wypatrywać.
Nie wstydź się Boga.
Skomentuj